Otwarte dachy na otwarcie sezonu

W tym roku trochę później... ale i Wielkanoc była stosunkowo późno, a i wiosna tak przychodziła, przychodziła, a tak definitywnie przyjść nie mogła. Nawet dziś, dzień przywitał nas ciężkimi chmurami, gdzieniegdzie deszczem, a gdzieniegdzie wprost ulewą. Ranek zaczął się więc o telefonów - jedziemy? czy odwołujemy imprezę? Oczywiście, że jedziemy...

Przejazd przez Lublin - skrócony do niezbędnego minimum, choć i tak wzbudziliśmy nie małą sensację, bo w końcu zobaczyć na raz 7 kaczek to rzadka gratka...


Jednak, gdy tylko wyjechaliśmy za granice miasta, rozpogodziło się i... nawet można było otworzyć dachy - co prawda tylko w czerwonej (najszybszej) kaczuszce, ale zdjęcia robione przez otwarty dach idealnie otwierają nam sezon i tę wycieczkę...

Po drodze dołączyła do nas 8 kaczka - najstarsza i wzbudzająca największe zainteresowanie (bo to w zasadzie publiczny debiut Juliana - o ile nie został przechrzczony? - po jego "reanimacji")

W Wojciechowie powitało nas słońce i... przemiła Gospodyni, która oprowadziła nas po starej (autentycznej!) zagrodzie chłopskiej, przybliżyła nam życie ludzi na wsi w latach 30-tych ubiegłego wieku (czyli z czasów, gdy we Francji trwały już prace nad prototypem 2CV!)



W Wojciechowsko Zagroda każdy znalazł fajne zajęcie dla siebie:
dzieci się mogły pobawić...



Panowie pooglądali samochody (szczególnie jeden)




a Panie...


Trochę ruchu na świeżym powietrzu zaostrzyło nam apetyty i gdy na stole pojawiły się regionalne specjały: placki kapuściane, zapiekane żeberka, pierogi ruskie, gryczaniak i kompot z rabarbaru - wszyscy ochoczo zasiedli do stołów...



Jeszcze zdjęcie zbiorowe...

I wyjechaliśmy z Wojciechowa...



Drugim etapem naszej wycieczki był Nałęczów...







i urokliwie położona Kawiarnia Jaśminowa...


W iście rodzinnej atmosferze mogliśmy pożartować, wypić kawkę i spróbować "babcinego" kajmaku...



Tu rozeszły nasze drogi - część załóg postanowiła już jechać do domu - bo było bliżej, bo i pora była już późna...

Reszta (4 kaczki) pojechała do olejarni w Zabłociu - to był nie planowany punkt wycieczki, ale okazał się przemiłym akcentem. Dowiedzieliśmy się jak uzyskać olej z roślin, jak go przechować i... co to za "rydz" jest "lepszy niż nic" - a nie o grzyb chodzi w tym powiedzeniu...




W drodze do Lublina wszyscy już odczuwaliśmy radosne zmęczenie - to był dobry dzień :)


Nim się na dobre spostrzegliśmy nastał wieczór i czas pożegnania



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz