Zaczęło się jeszcze w piątek, gdy awaria elektryki wykluczyła przyjazd jednej z załóg (nawiasem mówiąc od dawna wyglądanej ;)).
W sobotę rano lawendowa kaczuszka, nieodłączna towarzyszka wszystkich naszych spotkań, zaczęła "pluć olejem". Wyglądało to dość paskudnie - tłusta plama pod samochodem w samym centrum miasta. Oczywiście, zamiast "Otwartego dachu..." czekały ją inne atrakcje: przejażdżka lawetą (nawiasem mówiąc nie był pierwszy raz) i zaprzyjaźniony warsztat (tu jej jednak jeszcze nie było). Okazało się - niestety dopiero w poniedziałek - że problem tkwi w uszkodzonym zatrzasku korka wlewu oleju. Po wymianie tzw. kominka - śmiga aż miło...
Na trasie zbuntował się "Julian". Załoga jechała z tyłu i... nagle zniknęli z lusterek wstecznych. Droga w tym miejscu była kręta i wąska, a na dodatek pod górę. I choć niektórzy myśleli, że to "koników" za mało, to okazało się, że to jednak "literków" było za mało. Na szczęście bunt był krótkotrwały i po zatankowaniu paru litrów "złotego płynu" możliwe było kontynuowanie wycieczki...

W drodze powrotnej ze spotkania w niebieskiej kaczuszce zerwała się linka gazu. Ale sprytna załoga dotarła do domu "na ssaniu", a już po kilku dniach (z nową linką) szalała na Nocy Muzeów...
Ależ te kaczuszki mają urok, prawda? I humory ;)